Nasza strona używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych.
Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb, więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności.

Kultura: Zabierz szefa na tor!

Niektórzy uważają, że sposobem na uratowanie Polski jest zabranie komuś dowodu osobistego. Nie nadążamy już za tym, komu należy ten dowód teraz schować. A przede wszystkim uważamy, że i tak zdecydowana większość polityków jest do rury wydechowej. Ot, jedni są do rury wydechowej starego traktora, a inni do rury wydechowej osobowego auta z dieslem. I z wyciętym DPFem. Naszym zdaniem zdecydowanie większe szanse na uzdrowienie Polski niż hasło „zabierz dowód” w starszym czy nowszym wydaniu miałaby akcja „Zabierz szefa na tor”.

Dlaczego głosimy, że większość firmowych załóg w Polsce powinna ufundować lub chociaż zorganizować komuś niekoniecznie lubianemu kilka przejazdów sportową maszyną?
Moglibyśmy teraz umieszczać na blogu nasz, gotowy już, list otwarty do przedstawicieli Zarządu Głównego PZM, publikować podsumowanie opinii kilkorga ciekawych kierowców o GR Yarisie, czy prezentować fajną imprezę motoryzacyjną. Ale, drodzy Państwo, sprawa jest, i to poważna.
Korzyści z akcji „Zabierz szefa na tor” odczuliby nawet ludzie, którzy z byciem fanami motoryzacji nie mają zbyt wiele wspólnego. Bo kwestia dominującej kultury pracy dotyczy większości obywateli. W stopniu tak dużym, jak wyniki wyborów. A w wielu, wielu polskich przedsiębiorstwach kwestia stylu pracy wygląda mocno niewesoło. Chyba każdy to zna: prezes, dyrektor czy inny kierownik wierzący, że najlepszy sposób, by pracować lepiej, to pracować szybciej. Jak pracować szybciej? Mówić sobie i innym „ruchy, ruchy”! Kiedy rzuci się takiemu pomysł, by przemodelować jakiś proces, można liczyć na odpowiedzi typu „pomyślę-zastanowię się” albo "na razie dajmy temu spokój". Wykonywać zadania mądrzej? Komu to potrzebne, skoro najlepszym sposobem na efektywność są po prostu postawa znana w potocznej polszczyźnie jako „spina” oraz poganianie siebie i innych. A nieodłącznym elementem każdego ogłoszenia rekrutacyjnego jest oczywiście „umiejętność pracy pod presją czasu”.
I wtedy wjeżdżamy my, przekonani, że kiedyś jakiś coach zrobi na naszym pomyśle grubą kasę. Co robimy? Oczywiście prowadzimy kochającego szybkość szefa wprost za kierownicę i oddajemy mu do dyspozycji instruktora. Samochód? Motocykl? Gokart? Quad? Do wyboru, wedle uznania.
Żadna z tych maszyn za nic w świecie nie pojedzie bardziej efektywnie dzięki tzw. „spinie” i powtarzaniu sobie „szybciej, szybciej”. Cała zabawa polega na tym, że jedynym sposobem,
by zobaczyć na stoperze lepszy wynik jest myślenie. A gdy Wasz szef otrzyma na to wreszcie namacalne dowody od instruktora motorsportu, trafi wprost w ręce coacha, mentora czy innego specjalisty od psychologicznego oddziaływania, który dyskretnie powie opętanemu "ASAPem" delikwentowi, że z ludźmi sprawa wygląda w gruncie rzeczy tak samo.